|
|
|
|
|
|
Agata Kiedrowicz, Ciało
- obiekt - relikwia
Mit transgresji,
transgresja mitu
„Mit – rzec można – na użytek wewnętrzny, niezbędny do
samookreślenia. Wyjątkowy, a jednocześnie każdemu indywidualnie znany….” napisała Joanna Tokarczyk
recenzując pierwszą wystawę indywidualną Natalii Szostak, „Miejsca
poświęceń”.
Artystka, swobodnie poruszając się w przestrzeni(ach) miast i technik
artystycznych, ostatnio wierna jest Szczecinowi i tradycyjnej
wypowiedzi
malarskiej. Drugi cykl jej prac pt.„Ulotne zjawisko peryferyjne”
eksponowany
był jesienią tego roku w Klubie Delta oraz w siedzibie Fundacji
OdraZoo.
Przestrzeń, ciało, tożsamość, wyobrażenie. Czas. Sacrum.
Motywy, które porusza Szostak, wyznaczają paralelne ścieżki
interpretacji w
obrębie jej własnej twórczości jak i poza nią. A więc mamy mit.
I (jego)
przekraczanie. Tokarczyk powołuje się na Eliade i wyjaśniającą funkcję
mitu, którego
jądrem jest obecność sacrum: „Mit to prawdziwa historia, która
zdarzyła się na
początku”. Twórca filozofii form symbolicznych Ernst Cassirer
wskazywał na owe
formy jako umożliwiające kontakt człowieka ze światem, tworzące jego
realność.
Człowiek, jako istota symboliczna, konstytuuje się poprzez
uwewnętrznianie
zastanych standardów, technik kulturowych, przedstawień. Mit u
filozofa Leszka
Kołakowskiego obecny jest w każdej warstwie naszych – ludzkich –
konstrukcji
rzeczywistości. Władza mitotwórcza, zarówno w wymiarze
pierwotnym (religia),
jak i wtórnym (kultura, sztuka, nauka), jest kluczowa dla
działań człowieka.
Dzięki niej tworzymy i odczytujemy rzeczywistość.
Opowieść ta przebiegnie zatem pod znakiem transgresji i
mitu. Spośród wielości kategorii i znaczeń, wyłaniają się te
dwie nadrzędne,
porządkujące mikrokosmos alegorii i wewnętrzne napięcia. Transgresja
rozumiana
będzie jako przekraczanie wyznaczanych kulturowo, „obiektywnie”,
kategorii,
dualizujących rzeczywistość; dualizm ten artystka programowo odrzuca.
Szostak
przekracza
granice
dyktowane
przez
język,
warstwy
olejnej farby, linie ołówka
formujące
trójwymiarowe ciało z płaskiej przestrzeni kartki. Tak jak
sukienka w cyklu
„Miejsca poświęceń” stawała się tabula
rasa wciąż od nowa stającej się tożsamości, jej wyznacznikiem i
alter ego,
s(t)ymulantem przestrzeni, tak ciało – zespół układów,
staje
się
pewnym
wyznacznikiem
układu
(w)
przestrzeni.
„Jednocześnie widziane i
widzące, ciało występuje tu w podwójnej roli rzeczy i podmiotu.
Przytwierdzone
do świata jest jego okiem. Patrząc, dokonuje refleksji. Wzrok opatrzony
wyraźną
granicą cielesności nie dosięga jednak ani swojej podszewki, ani
koperty
miejsca, w którym się znalazło” mówi artystka,
wprowadzając widza w wystawę.
Szostak przekracza prywatne terytorium, rozszerza granice podmiotowego
doświadczenia, zrzuca krępujące ciało powłoki, najpierw sukienkę, potem
skórę. Przekracza
granicę ciała – obdziera je ze skóry. Skóra dzieli
wnętrze od zewnętrza,
swojość od obcości. Ale czy swojość
znamy, skoro nie możemy jej zobaczyć, tylko wyobrazić? Gdzie na mapie
ciała
umiejscowić swojość? Gdzie znajduje
się i czym jest Ja?
Szostak jako podmiot doświadczenia posyła spojrzenie
kontrolujące, niemalże boskie, będące jednocześnie wzrokiem i wizją,
prawie-że-doskonałą. Zmysł wzroku, kulturowo triumfujący nad innym
zmysłami,
wyznacza ścieżki i zakres poszukiwań. Artystka staje się genius
loci przestrzeni ciała, przewodniczką po atlasie anatomii. Ostrzem
pędzla niczym chirurgicznym skalpelem wskazując na umowność
przedstawień.
Dialektyczne napięcie
pomiędzy przedmiotem a podmiotem,
umysłem i materią, widzianym/niewidzianym, analizowanym/odczuwanym
wyznacza
rytm pracy, interpretacji dziejącej się na potrzeby niniejszej
narracji, jak i
poza nią. Uchwycenie przedmiotu badań staje się wysiłkiem na miarę
spojrzenia w
głąb ciała – niemożliwym dla istniejącego podmiotu, który
dopiero w chwili
własnego zamknięcia (śmierci) staje się przedmiotem, otwartym i jawnym.
Otwarcie się jednak wypłukuje esencję – byt, podmiotowość, rdzeń, płyny
ustrojowe. Perpetuum mobile przestaje działać, oddychać, tłoczyć krew,
wypełniać nią tkanki. Rysunek układów składających się na ciało,
jego krwiobiegu,
plątaniny tuneli nerwowych, kostnego rusztowania i mięśniowej otuliny,
staje
się jak najbardziej pomocniczy,
podobnież jak – subiektywnie – powyższy szkic.
Do źródła
Szostak pokazuje ciało od podszewki, przy czym sama
podszewka jest również wyobrażeniem, grą pozorów,
subiektywno-obiektywnym
przedstawieniem. Subiektywnym, bo wpisanym w ramy jej własnego ciała, w
kontury
wyznaczone przez realistycznie wyrysowane siedlisko zmysłów.
Twarz - „świat
cudów” zamknięty w ludzkiej czaszce - kieruje uwagę na ciało.
Ciało zaś pozostaje
przezroczyste, linearne jedynie, stanowiąc rusztowanie dla głowy.
„Autoportret
w pozycji embrionalnej” odwraca proporcje, porządek myśli, biegu
wydarzeń i
płynów ustrojowych.
Piero Camporesi w „Laboratoriach zmysłów” szkicuje
ikonologiczną przestrzeń doświadczenia sensualnego, w jej centrum
sytuując
ludzkie ciało, „emblematyczną przestrzeń poddaną obserwacji, sekcji,
anatomicznej eksploracji, cel poznawczych i ekstatycznych
podróży.” Pisze on:
„Pośród wszystkich części „machiny cielesnej” czaszce przypadało
honorowe
miejsce, twarzy zaś przywilej szlachectwa. Ranga członków
obniżała się
nieuchronnie w hierarchii narządów, w miarę jak zstępowało się w
niższe rejony
ciała”.
Symboliczne
odwrócenie porządku ciała jest u Szostak jest aktem dwojakiego
rodzaju.
Otwierające wystawę rysunki zwiastują narrację „z wnętrza”, z łona,
próbę
przyjrzenia się źródłu. Embrionalny ogląd skażony jest jednak
subiektywizmem,
zapętlając się w cyklu umierania/stawania się, w balansie pomiędzy wciąż zdobywaną i traconą pod-
/przed-miotowością. Głowa majeutycznie zwrócona ku światu
zapowiada podróż do
wnętrza człowieka, do otchłani mikrokosmosu, a zarazem centrum wymiaru
makro.
„Świat cudów” zamknięty w czaszce budził nieuchronnie
chęć
zbliżenia się, niemal wysondowania ukrytych głębi i tajników
duszy".
Wędrówka „w głąb”
człowieka odbywała się zatem dwubiegunowo – ku niedostępnym warstwom
cielesnego
wnętrza – kartezjańskiej res extensa (rzeczy
rozciągłej), oraz ku niezbadanym zakamarkom kryjącej się w ciele duszy,
res cogitans (rzeczy myślącej).
Camporesi porównuje pochylenie nad ciałem, nad „otchłanią
cudów” do
kontemplacji ziarna, symbolu potencji, wzrostu, wielości możliwości,
źródła
życia. Obie medytacje wywołują jednakowoż zachwyt i przerażenie. Tak
jak cud narodzin, dojrzewanie roślin, ogień,
światło słoneczne, cykl następowania po sobie dnia i nocy, pór
roku…
Pozycja embrionalna symbolizuje czas inkubacji, przebywania
w łonie matki, okres zawiązywania idei, formy, materii. Sekwencje
rysunków
opatrzone każdorazowo datą to zapis zmienności układu ciała w
czasoprzestrzeni.
Mikro-zmiany, wewnętrzne migracje cząstek tlenu i energii ukryte są pod
powłoką
ciała, ciała widzialnego, przyjmującego różne pozycje, zmiennego
w skali makro.
Czas odgrywa tu rolę wyznacznika procesu, obiektywnego odnośnika,
tłumacza
zmiany. Konkretne, indywidualne ciało artystki zanurzone w konkretnych
punktach
czasowych mówi także o samotności ciała w wymiarze
interpersonalnym,
międzyludzkim, jak i pewnej samotności podmiotu w świecie materii i
doświadczania.
Obiektywność ciała
Obiektywność
anatomicznego przedstawienia wnętrza ciała kształtowała się
historycznie wespół z nauką grzeczności, zasad savoir vivre’u.
Owe praktyki
społeczne stanowiły klamrę społecznego ładu, retoryki konwenansu.
„Nowoczesna”
świadomość ciała, począwszy od XVI wieku, budowana była na dwóch
filarach:
praktyce anatomicznej, jako porządkującej i opisującej wnętrze
człowieka, i na
nauce dobrych obyczajów, ustanawiającej – poprzez kontrolę jego
póz i ruchów –
nowy sposób przedstawiania uspołecznionego ciała.
Sedno
antropologicznej nowożytności ciała polegało głównie na
ontologicznej rozbieżności
ciała i osoby. Założenie, że „ludzka jednostka nie j e s t
ciałem (z którym miała być tożsama), lecz m a
ciało (od którego jest fizycznie uzależniona i za które
jest społecznie
odpowiedzialna)”,
buduje
postrzeganie ciała w kategorii „mienia”, a nie „toż-samości”.
W
obu dziedzinach bardzo szybko doszło do pęknięć, oporu materii i ducha:
„Choć
szkoła dobrych obyczajów ma w założeniu uczyć zewnętrznego
przejawiania dobrych
skłonności wewnętrznych, moralnej wartości jednostki, to bardzo szybko
staje
się ona szkołą ukrywania uczuć; choć anatomia stara się jedynie
ukazywać tryby
maszyny fizycznej, to przedstawienia tejże maszyny między XVI a XVIII
wiekiem
pokazują, jak upowszechnianie jej osiągnięć rodzi pytania, które
dotyczą nie
tylko jej prawomocności, ile tego, co wynika z jej postępującej
banalizacji".
Rola artystów w konstytuowaniu się anatomii jako
autonomicznej,
nowożytnej nauki była nieodzowna. Ilustracje Tycjana, Leonarda da
Vinci,
Vesaliusa ( w kluczowym dziele De humani
corporis fabrica) stanowiły niezbędną pożywkę naukowego rozwoju i
dowód, w
najmocniejszym tego słowa znaczeniu. Przekonanie o bezinwazyjnym
wglądzie w
ciało ludzkie, i niejako przyzwalającym na ten proceder dualizmie
materii i
ducha, słabnie w następnych stuleciach. Pewne moralne rozedrganie
ukazuje
Rembrandt w „Lekcji anatomii Johna Deymana”, kierując uwagę na relację
między
trupem i asystentem doktora-anatoma. Patos centralnej postaci,
pobrzmiewający
motyw Piety, zaduma i pewne znieruchomienie asystenta, wpatrującego się
w
wypatroszone członki wolne są od naukowego optymizmu. „Anatomiczne
teatry”,
szeroko praktykowane w XVI i XVII wieku, przydawały procederowi
otwierania
ludzkich ciał usprawiedliwiających konotacji sakralnych, a
denatów, nierzadko zbrodniarzy
i opryszków, ubierały w szaty męczeństwa.
Kulturowe wyobrażenie ciała pełniło funkcję porządkującą,
funkcję
pewnego „estetycznego wyzwolenia od koszmaru rozkładu albo – na mocy
efektu
obcości – rolę dystansującą wobec straszliwej rzeczywistości gnicia i
miękkiej
galaretowatej ulotności bytowania".
Logika ludzkiego ciała
jako żywego trupa pozwala traktować oświeceniowym anatomistom martwe,
leżące na
stole ciało, gotowe do sekcji, jako swoistą metaforę żywej istoty. Stąd
iluzja
obiektywnego przedstawienia ciała, lustrzanego odbicia rzeczywistości w
postaci
plansz anatomicznych. „Okrutna dociekliwość”, z jaką anatomiści
śledzili każdy
najmniejszy sekret trupów, powraca w studiach anatomii
artystycznej i obrazach
męczeństwa świętych dziewic oraz męczenników”
pisze Camporesi. Piękno
ciała świętego Sebastiana zdaje się usuwać w cień ból i
cierpienie wywołane
przez zadane mu tortury, służy zapomnieniu o „nieuchronnym rozpadzie
wszystkich
rzeczy złożonych”, o koniecznej przyczynie, która wszystko
unicestwia”, o
„mózgu, który rozpada się, jak tylko się go dotknie,
płucach, z których uchodzi
powietrze (…), skórze, która ustępuje, miękkich
częściach, które odpadają,
tłuszczu, który się roztapia, płynach, które same z
siebie zewsząd wypływają”.
Ilustracje
pomocnicze
Natalia Szostak podejmuje próbę scalenia
rozproszonych
dualizmów: ciała i ducha, podmiotu i przedmiotu, sacrum i
profanum. Symbolika
anatomiczna staje się punktem wyjścia do dalszych eksploracji. Cykl
„Ilustracji
pomocniczych” stanowi swoisty przegląd wnętrza. Artystka realizuje
niemożliwą
zażyłość pomiędzy denatem i anatomem. Ustanawiając siebie przedmiotem
procesu,
rysuje własną postać w pozycji leżącej, poddawaną sekcji, w lustrzanym
odbiciu.
Jest jednocześnie rysującą i rysowaną, dokonującą operacji i
rozkrajaną..
Autoportret anatomiczny jest podwójnym nakierowaniem
na
podmiot. Jest spojrzeniem na siebie z zewnątrz, próbą pomostu
pomiędzy Ja a
rzeczywistością, a jednocześnie przedarciem się przez powłokę
skóry, do środka.
Oba zabiegi, wymagające wzmocnienia dokonywanego spojrzenia, stają się
lustrem,
obrazem ciała i człowieka.
Lustra,
jako przedmioty do przeglądania się, stosowano już w III tysiącleciu
p.n.e.
Jednak lustro jako koncept obiektywnego oglądu rzeczywistości,
przedmiot płaski
i szklany, to rzecz bardzo współczesna. Elitarna zabawka
wykształconych
artystów, obiekt magiczny i rozstrzygający, kształtuje i
kontroluje – wespół z
anatomią i savoir vivre’m – obraz nowożytnego człowieka. „Powierzchnia
lustra
nie tylko odbija obrazy świata, ale też wchłania je, zatrzymuje i w
szczególnych warunkach ukazuje na nowo". Byt wymyka się jednak
Heideggerowskiemu światoobrazowi,
światu
postawionemu
przed
sobą
samym;
jest
gdzie
indziej.
Trzy rysunki czaszek, umieszczone za cyklem „Ilustracji
pomocniczych” odzwierciedlają perspektywę drogi „od ciała ku twarzy”,
do sedna.
Odarty z powłoki „pałac ciała ludzkiego” stopniowo ukazuje kolejne
warstwy
wnętrzności. Coś tu jednak nie gra – czaszki rzucają bystre spojrzenie,
zarysowanym bądź realistycznie odwzorowanym narządem wzroku. Pobrzmiewa
tu metafora
„żywego trupa” jako człowieka poddawanego obserwacji, wciąż odbywająca
się gra
w obserwowanego i obserwującego, także w chwili percypowania prac
artystki
przez widza.
Centrum,
peryferia
Szostak świadomie operuje formą i symboliką sacrum. Tryptyk
„Moje ciało, ludzkie ciało” jednoznacznie nasuwa skojarzenia z typem
nastawy
ołtarzowej, zatem miejsca kultu, ekspozycji świętości. Złocone tło,
właściwe
estetyce ikonograficznej, przestrzeń boska, idealna, staje się tłem dla
nie-świętej treści. Anatomiczne
męczeństwo przyjmuje tu wymiar osobisty – artystka, docierając do
własnych
źródeł, genezy i granic tożsamości, poddaje siebie chirurgicznym
zabiegom
skalpela i pędzla. Przekroczeniem sfery sacrum, próbą
rozszerzenia znaczeniowego
pola, jest umieszczenie w obrazie trzech kontrastowo ukształtowanych
postaci – o
twarzy wyrażającej wzniosłość, duchowe uniesienie, i ciele składającym
się z
układów wewnętrznych - wizji ciała pochodzącej
z radykalnie odmiennego, naukowego porządku. Rozebrane, choć„milczące
genderowo” ciało staje się ciałem uniwersalnie ludzkim,
chociaż
konkretnym.
Trzy wizerunki jednej postaci składają się na jedno,
boskie-ludzkie oblicze, niczym Trójcy Świętej. Symbolika barw,
użytych do
wizualizacji układów wewnętrznych (krwionośnego – czerwony i
niebieski, kostnego
– biały, nerwowego – zielony) w tradycji chrześcijańskiej nawiązuje do
miłości
(czerwień), życia (biel) i śmierci (zieleń). W „Boskiej Komedii”
Dantego w
mistycznej procesji Czyśćca „wiodły skoczne tany trzy Młódki:
jednej barwa
purpurowa (…); drugiej tancerki cielesna osnowa jakby szmaragdu
urobiona
wzorem; trzeciej tak biała jak śnieżna ponowa”.
Cnoty
teologiczne,
symbolizowane
przez
barwy
ubioru
uczestniczek
procesji: miłość
(czerwień), nadzieja
(zieleń) i wiara (biel) stają się wyznacznikami ludzkiej
wędrówki – ku
świętości, zbawieniu. Kolor niebieski, w przedstawieniach układu
krążenia
związany z krwią odtlenowaną, „zużytą” przez ciało, wprowadza element
boski,
niebiański, symbol duszy.
Idziemy dalej. Film „Ulotne zjawisko peryferyjne”, jest
rejestracją fragmentu pewnej czasoprzestrzeni. Kamera, ustawiona w
mieszkaniu
artystki, utrwala wizualne i dźwiękowe efekty upływającego czasu – wraz
z
zachodzącym słońcem cichną odgłosy dziennej aktywności ludzi i
urządzeń, powoli
zapada cisza i ciemność. Pozornie nie dzieje się nic, ale dzieje się
bardzo
wiele. Oko kamery, niczym oko doświadczającego podmiotu, obserwuje
świat
zewnętrzny. Spojrzenie to wzmacnia symbolika dwóch okien - pary
oczu. Na
pierwszym planie znajduje się fragment mieszkania artystki: kawałek
stołu,
książki, bibeloty, rośliny doniczkowe. Rzeczy, nieistotne dla
bezstronnego
obserwatora, usensowniają się we własnym wewnętrznym porządku, w
przestrzeni
budującej tożsamość konkretnej osoby, podmiotu. Zegar, symbol czasu
liniowego,
stoi w miejscu. Wskazówki milczą, gdy wiatr porusza liście, gdy
wschodzi/zachodzi słońce, gdy wypowiadane są słowa. Czy wpisana w
naturę
zmienność, podleganie cykliczności, zmuszona jest podlegać kulturowej
konceptualizacji? Brak tykającego zegara wyostrza zmysły: fragmenty
rzeczywistości wyłaniają się z tła, zyskują znaczenie, układają się w
całość.
Czy taki zabieg jest jednak złudny, a rzeczywistość ulotna, wyznaczana
przez rytm
następujących po sobie godzin, dni i lat? Co znajduje się w centrum, co
na
peryferiach? Treść filmu zdaje się milcząco polemizować z nadanym mu
tytułem.
Zjawisko ulotne, a jednak uchwycone; peryferyjne, a stanowi centrum;
pewien
wycinek, a zarejestrowana jest ciągłość. Co stanowi centrum, oś
narracji, gdzie
zaś znajduje się margines, peryferia? Podmiot czy przedmiot,
doświadczające
ciało czy „milcząca” rzeczywistość, czas czy przestrzeń? Artystka
mówi: „Wszystko
istnieje jednocześnie, nic nie dematerializuje się; natura jest w
stanie
wiecznego przetwarzania się"
.Nieustanny dialog
przeciwieństw, zdaje się być możliwy właśnie dzięki wewnętrznym
sprzecznościom,
napięciom na linii łączącej skrajności.
Ciało jako centrum dyskursu wyznacza granice. Poprzez swoje
zamknięcie ogranicza, więzi. Obiekt „Moje ciało to moja trumna”
wzmacnia
napięcie filmu. Ciało jako skrzynka na doświadczenia, staje się własną
trumną,
gdy umiera. Artystka w drewnianym pudełku umieszcza swój
wizerunek, „pochowane”
ciało ubrane w suknię ślubną. Suknia, będąca motywem przewodnim „Miejsc
poświęceń”, emblemat cierpienia i przekraczania granic, wyznacznik
tożsamości,
zostaje pochowana. Szostak ostatecznie odrzuca krępującą powłokę,
ograniczającą
ruchy zarówno ciała jak i osoby, wskazując na umowność
społecznych konwencji. Znów wyznacza nową
ścieżkę poszukiwań.
Ciało
patrzące, ciało widziane
Artystka poszukuje pomostu między tym, co jednostkowe, a
ogólnoludzkie, próbuje uchwycić sedno relacji ja-inny,
ja-świat. Praca „Ciało
patrzące, ciało widziane”, rozmiarami największa wśród
prezentowanych,
przedstawia dwa wizerunki artystki, jeden zwrócony en face,
drugi bokiem do
widza. Oczy dwóch postaci pierwotnie połączone były nicią,
która zerwała się,
tworząc pewne przedłużenie wzroku postaci widzianej.
Postać ta, o zarysowanym ledwo ciele, ze ściągniętymi włosami, jest
łudząco
podobna do męża artystki. Ukazana schematycznie, niczym przedmiot
badania,
zdaje się rozkładać ręce w geście bezradności. Postać patrząca,
ubrana
w
suknię,
kieruje
wzrok
na
towarzysza/kę, dotyka
dłonią miejsca, w którym (powinno) znajdować się jego/jej serce.
Realistycznie
ukazane twarze oraz dłonie i stopy pozostają w kontraście z
niewidocznym
„środkiem” obu ciał, pozostawiając go w sferze domysłów i
imaginacji. Wychodząca
z obrazu nić to próba wyjścia poza kulturowo narzucony dyktat
wzroku, dający
iluzję obiektywnego oglądu rzeczywistości. Interpretować można ją także
jako
próbę zbudowania pomostu pomiędzy podmiotem a przedmiotem.
Kartezjusz miejscem
kontaktu ciała i duszy ustanowił szyszynkę, część mózgowia.
Współczesna nauka
kognitywna, zasadzająca się na kartezjańskim racjonalizmie, za empatię
i
współodczuwanie (także w szerszym ujęciu przyswajania symboli,
kultury), a więc
fundamenty łączące Ja i Innego, czyni odpowiedzialnymi neurony
lustrzane.
Rysunek artystki zdaje się powątpiewać w możliwość spełnienia naukowej,
wzrokowej wizji poznania.
Artystka upatruje ścieżki do Innego w zmyśle dotyku,
realnym, „atomowym” doświadczeniu inter-światowym. Na dłoni dotykającej
serca
partnera widoczna jest obrączka – symbol społecznego artefaktu, zarazem
wyraz osobistej
więzi, kluczowej dla artystki. Tło obrazu – tkanina (tapeta, cerata) –
przywołuje kontekst przestrzeni własnej, domowej, intymnej. „Ciało
patrzące,
ciało widziane” jawi się jako subiektywny portret ślubny. Jako wyraz
tęsknoty
za pełnym złączeniem, niemożliwym z powodu życia na dwóch
odległych
kontynentach.
Taka interpretacja pracy Szostak nasuwa skojarzenia z
obrazem „Dwie Fridy” autorstwa Fridy Kahlo. Dwie Fridy, jedna w
tehuańskim
stroju, podkreślającym meksykańską tożsamość, druga w wiktoriańskiej
sukni,
złączone są nicią – żyłą pulsującą krwią. Frida „tehuańska” trzyma w
ręce
miniaturowy portret Diega, druga, „wiktoriańska”, z otwartym, pełnym
boleści
sercem, przecina łączącą je więź. „W Stu
latach samotności Gabriel Garcia Marquez pisał o nitce krwi,
która wydobyła
się z ucha zamordowanego Jose Arkadii, obiegła całe miasto Macondo, po
czym
powróciła do źródła. Podobnie Frida połączyła realizm i
fantazję, wyjmując na
wierzch swoje wnętrzności i przedstawiając je jako symbole uczucia". Szostak w podobny do Kahlo
sposób tka swe boleści. Nawet gdy są to bezosobowe, anatomiczne
przedstawienia,
nakierowują uwagę na to, czego w nich nie ma – sferę ducha, emocje,
źródło
po-ruszeń. Byt zdaje się u niej spełniać w doświadczeniu jednostkowym,
w
wymiarze międzyludzkim, sferze odczuwania.
W ostatnich rysunkach ekspozycji („Mózg” i „Serce”)
docieramy
z artystką do jądra, do materii pierwszej czucia i myśli. Rysunek
mózgu
przywołuje skojarzenia z pozycją embrionalną, niczym uśpioną, skuloną
racjonalnością. W mózgowych półkulach znajdowała się
„otchłań myśli, akademia
spekulacji […], chaos snów, niezliczone rzeczy, z powodu
których żywa głowa nie
może nigdy uznać za swe odbicie głowy wyrzeźbionej”
„Bezcenne skarby”, które
siedzibę swoją znajdują w głowie, rozpraszając się stamtąd na ciało,
stanowią nieskończoność
światów, pewien makrokosmos w rozmiarze subiektywnego
doświadczenia. Stwórca,
to ten, wierzono, kto potrafi przemienić nicość w bezkres, i zmieścić
go w
ludzkim oku i czaszce, czyniąc z człowieka kompendium świata
stworzonego.
Serce, kulturowo wiązane z odczuwaniem emocji, wymaga
rozkrojenia, opisu, użycia skalpela – kredki. „Spójrzcie tylko
na to biedne
serce, jak szarpią je uczucia: raz chce je całe zagarnąć dla siebie
miłość, raz
obejmuje je w posiadanie nienawiść, raz lęk skuwa je lodem, raz rozpala
je
gniew; współczucie przyprawia o łzy, upór o twardość,
chce i nie chce, kupuje i
odsprzedaje, pożąda i żałuje. Kameleon mieniący się wszystkimi kolorami
tęczy.
Proteusz rozkoszujący się wszystkimi zmianami, bestia, którą
wszystkie
przeciwności złoszczą".
Interpretacyjnego smaku nadaje rysunkom szczególne miejsce ich
ekspozycji w
Klubie Delta. „Mózg” i „Serce”, jako wyznaczniki kulturowo
konstytuowanego
podmiotu, umieszczono pomiędzy dwoma oknami. Serce i rozum, jako progi
świadomości, wyznaczają granice ulotnego
zjawiska peryferyjnego.
Interpretacja /
wyobrażenie
Imaginalność anatomicznych obrazów ciała wyjaskrawia
się w
zetknięciu prac artystki z pracami najmłodszych adeptów/adeptek
sztuki. Podczas
warsztatów twórczych „Co działo widziało?”,
zorganizowanych
w
klubokawiarni
OdraZOO
w
Szczecinie,
miejscu
ekspozycji wystawy, dzieci
miały
okazję poznać prace, sposób tworzenia oraz samą artystkę.
Natalia Szostak: „Najbardziej poruszyły mnie koncepcje
dzieci
względem ich własnych ciał, przymiotniki jakich użyły, aby je opisać.
Przy
okazji omawiania niedostępnemu oku wnętrza ciała, okazało się, że
wyrywkowa
wiedza anatomiczna w ciekawy sposób miesza się z elementami
wyobrażonymi. Kiedy
doszło do realizacji plastycznych to ten drugi aspekt dominował. Każde
z dzieci
stworzyło unikatowy obraz własnej anatomii. Tym sposobem powstało
kilkanaście
szczerych i swobodnych autoportretów anatomicznych. Coś
pięknego.”
Scenariusz warsztatów, autorstwa Karoliny Machowicz,
obejmował dwa zadania. Pierwsze polegało na stworzeniu wizerunku
wnętrza i
zewnętrza wybranego fragmentu ciała. Dzieci pracowały na dwuwarstwowych
przezroczystych koszulkach do dokumentów. Z jednej strony
wypełniały obrys
kończyny (najczęściej była to ręka) wyobrażeniami na temat tego, co
mają pod
skórą. Z drugiej, ten sam obrys kreowały za pomocą kolorowych
taśm i filtrów
fotograficznych, nawiązując do ubioru ciała – biżuterii, tatuaży,
ubrań. Po
wyjęciu białej kartki spomiędzy koszulki, która odgradzała te
dwie sfery niczym
skóra, widoczny był efekt wymieszania obszarów –
„wewnętrznego” i
„zewnętrznego”, podobnie jak w pracach Natalii Szostak, czy wizerunkach
anatomicznych. W drugim zadaniu, dzieci przy pomocy rodziców i
animatorki,
szukały określeń opisujących ich ciała i doświadczeń z nim związanych,
oraz
przypisywały im barwy. Potem, na obrys ciała w skali 1:1, nanosiły
kolory
tworząc w ten sposób mapę swojego ciała. „W tym przypadku
technika wybrana była
świadomie – mówi Karolina Machowicz, prowadząca warsztaty - chodziło o to, żeby namalowane ciało było jak
najbardziej "prawdziwe". Zastosowanie realistycznego obrysu zwiększa
prawdopodobieństwo identyfikacji z sobą samym, ze swoim ciałem, z
własnym
odczuwaniem”. Dzieci nie tylko identyfikowały się z własnym
wizerunkiem, ale
też swobodnie go kreowały: pojawiło się porównanie do psa
Reksia, który ma
„szybkie i sprytne ciało”, brzuszek był
bardziej miękki niż reszta ciała, albo nogi bardziej wygimnastykowane,
tudzież
lewa kończyna bardziej sprytna niż prawa. „Także po sposobie wykonania
prac
widać było, że są z nimi tożsame, że obserwują swoje ciała, albo że -
instynktownie - mają w związku z nimi pewne skojarzenia, które
bez żadnego
problemu na mapie ciała umieszczają” podsumowuje Machowicz. Założenie
pracy
warsztatowej – wzbudzenie refleksji nad meta-fizycznością ciała z
pewnością
doszło do skutku. Kontakt ze światem własnych odczuć, (od)twarzanie
własnego
pejzażu doświadczenia, choć każdorazowo wyobrażeniowe, skażone
subiektywizmem,
za każdym razem bezcenne, konstytuujące własną tożsamość, warte
podejmowania.
Natalia Szostak podejmuje także szersze
działania animatorskie, będąc pomysłodawczynią Platerówki –
miejsca sztuki
dostępnej dla każdego. W prywatnym mieszkaniu artystki, a także w jej
bliskim
otoczeniu – podwórku, klatce schodowej – organizowane są
wystawy, spotkania,
akcje artystyczne. Elitarny wymiar sztuki staje się więc u Szostak
egalitarny,
dla każdego, jak podkreśla artystka, kto zechce jej wyjść na spotkanie.
Transgresja w odniesieniu do twórczości Natalii
Szostak
dokonuje się zatem także w sferze osobiste – wspólne. Jej prace
wędrują w publiczno-prywatnym
obiegu, wyznaczając cykliczność wzruszeń. Poszczególne obrazy i
obiekty po
okresie wystaw wracają do domu
artystki, odbijając tamtejszą przestrzeń. Szostak eksponuje dzieła w
formie ołtarzy(ków),
tworząc strefę prywatnego sacrum, własny azyl znaczeń. Prace stają się
odzwierciedleniami stref intymności, uwypuklają znaczenia
poszczególnych
przestrzeni i przedmiotów, zaburzając granice pomiędzy materią
kreowaną a
zastaną.
Oto stylizowana fotografia trumienna artystki spoczywa w
pudełku po lalce Barbie. Utracona, święta niewinność umiejscowiona przy
kuchennym zlewie nasuwa skojarzenia z obrządkiem utrzymywania
czystości,
ciągłym zmywaniem powracającego brudu. W izbie czarnej (u Szostak to
łazienka
połączona z kuchnią), kojarzonej z czynnościami „brudnymi”,
wyeksponowana jest
także matryca, która posłużyła artystce do wykonania linorytu.
Wizerunek
twarzy, ukryty w czarnej materii linoleum, „ukazał się” po włączeniu
sztucznego
światła…Nieustanna gra symboli zakotwiczonych w miejscach,
czynnościach,
obrazach cudzych i własnych, wyznacza rytm wędrówki, dziania
się, interpretacji.
W izbie białej, reprezentatywnej, artystka umieszcza
ikonologiczne prace symbolizujące jej własne świętości: „Portret
rodzinny”, „Moja
ciało to moja trumna”, Moje ciało, ludzkie ciało”, „Serce”. Sypialnia,
najbardziej intymna ze stref to miejsce konstytuowania się tożsamości,
przeglądania się w sobie i w swoich wyobrażeniach. Miejsce nagości i
przyodziewania.
Szostak wiesza w niej suknię ślubną, z prześwitującą spod warstwy
koronki
fotografią kobiety. Poprzez ten zabieg sukienka nabiera konotacji
obcości,
staje się obiektem, uwalnia się od traumatycznych przeżyć. Prace (cykl
zdjęć „Ara,
rozrzucanie ziaren”, „Ciało patrzące, ciało widziane”)
współistniejąc w tak
bliskiej przestrzeni, stają się codziennym lustrem artystki. Redukują
się tym
samym do pewnej strefy przezroczystej oczywistości, będąc blisko –
paradoksalnie – uwalniając od ciągłej z nimi konfrontacji.
Również
umieszczony w sypialni obraz „Przejście przez las” posiada znaczenie
szczególne. Będąc wyrazem pewnej wędrówki, metaforą
zagubienia i poszukiwań,
staje się jednocześnie silnym wyznacznikiem tożsamości. Tak jak i
ubrania,
których gąszcz znajduje się na wieszaku pod obrazem.
Każdorazowy, codzienny
wybór jest pewną drogą do przejścia, w konkretnej-metaforycznej
przestrzeni, w
konkretnym-symbolicznym ubraniu. Wyznaczanie punktów odniesień,
przewodników,
świętości staje się – potencjalnie i aktualnie – pomocnicze.
Kołakowski pisze: „To, co wspólne w tworzeniu sztuki
i jej
percepcji, wrośnięte jest inaczej jeszcze w złoża mityczne naszego
współistnienia: sztuka jest sposobem wybaczania światu jego zła
i chaosu".
Wybaczenie nie oznacza tu
pojednania ani walki, usprawiedliwienia ani rezygnacji. Wybaczenie zła
światu
równa się z aktem możliwości twórczego wypowiadania się,
akceptacji pewnego
sprzecznego porządku. Zadaniem sztuki, mówi Kołakowski, jest
„odsłaniać
wszystkie sekretne włókna, wokół których obrastają
empiryczne jakości i które
czynią te jakości cząstkami naszego upadku lub naszej dumy".
Jednak każde przedstawienie
fragmentu świata naznaczone jest subiektywizmem. Stanowi stronniczy i
arbitralny – bo wykluczający inne możliwości – akt nazwania bytu.
Nadzieja tkwi
w odwołaniu się do władzy mitotwórczej, którą – jako
istota symboliczna – nosi w
sobie człowiek jako uczestnik kultury. Dzięki tej władzy,
zarówno w procesie
tworzenia, jak i rozumienia sztuki, jesteśmy w stanie przeciwstawić się
zastanemu porządkowi, przedrzeć się przez las alegorii i znaczeń. Po
to, by
„odważyć się wypowiedzieć własną organizację świata jako świata
złożonego z
nieprzyległych i skłóconych jakości wartościowych”,
co
niniejszym
uczyniłam.
|